Beskid Wyspowy na weekend
Rajd Krokus to jedno z ważniejszych wydarzeń w kalendarzu Koła PTTK nr 7 przy UEKu. Trochę wstyd się przyznać, ale do tej pory nie mieliśmy okazji w nim uczestniczyć. Był to nasz pierwszy „Krokus” i od razu, razem z Mateuszem, udało mi się go poprowadzić. 😉 Postanowiliśmy przemierzyć Beskid Wyspowy i zdobyć aż pięć z jego szczytów (w końcu udało się zdobyć 4). 🙂
Zapraszam na wpis o nieco innej narracji. Pisany na bieżąco podczas wędrówki i opublikowany 2 dni po wszystkim (w moim przypadku to z pewnością rekord). Jestem bardzo ciekaw czy taka forma przypadnie Tobie, drogi Czytelniku, do gustu (chyba archaizmem zaleciało, ale piszę to tylko 3 godziny po powrocie, więc zmęczenie daje mi się we znaki). Nie przedłużając – zapraszam do lektury. 😉
Jest 7:00 rano i właśnie jedziemy do Jurkowa, by stamtąd wyruszyć na zaplanowaną trasę. Na starcie mamy 40 minut opóźnienia (dzięki Dominik 🙂 ). W sumie jest nas 14 osób, ale do naszej grupy mają jeszcze później dołączyć 4 kolejne, które z różnych powodów nie mogą zacząć razem z nami. Pogoda wygląda na całkiem niezłą i chyba tylko ona, wraz z czasem, zweryfikują czy zaplanowaną przez nas trasę, uda się całej grupie pokonać w założonym tempie (czyt. Czy zdążymy na 18 na kolację?).
Cześć! 🙂
Oprócz robienia zdjęć krajobrazowych i prowadzenia bloga, zajmujemy się również fotografią profesjonalnie.
Wejdź na nasze portfolio i zamów u nas sesję zdjęciową!
Według naszego planu na dzisiaj mamy ruszyć mocno – z Jurkowa wyjść na Ćwilin, przeskoczyć przez przełęcz Gruszowiec, Śnieżnicę, Kasinę Wielką i przez Lubogoszcz zejść do naszej bazy. Na Ćwilinie już kiedyś byłem. Było to pewnie z 6 lat temu i mam bardzo pozytywne wspomnienia, choć samo wejście (od przełęczy Gruszowiec) wspominam, jako bardzo strome.
z Jurkowa do Kasiny Wielkiej
8:30 Ruszyliśmy z Jurkowa. Jest bardzo dużo błota, a mgły rozpościerają się od połowy wysokości szczytów, ku górze. Szkoda, że nie odwrotnie, bo kiedy mgły są w dolinach, a szczyty odsłonięte, Beskid Wyspowy udowadnia i pokazuje, skąd jego nazwa pochodzi.
9:00 Razem z Mateuszem, jako przewodnicy postanawiamy, że warto się przedstawić… W porę. 😉
9:30 Pojawiają się pierwsze, nieśmiałe promienie słońca, a wcześniej błotna nawierzchnia zmienia się w twardszą, która miejscami jest nawet oblodzona. Chyba zbliżamy się do szczytu. 🙂
10:15-10:45 W pięknej i śnieżnej scenerii dochodzimy na Ćwilin. Posilamy się tutaj tym, co mamy oraz zapamiętujemy swoje imiona przy „Wirującym Wiktorze” – zabawie, do której alkohol jest po prostu wskazany… Krótko po zamknięciu flaszki, ruszamy dalej, bo wiatr daje nam się we znaki.
12:00 Jesteśmy na Przełęczy Gruszowiec. Zejście było nie tylko, tak jak zapamiętałem, strome, ale również bardzo śliskie. Chyba nie było wśród nas osoby, która ustrzegłaby się upadku. 😉
13:15 Dotarliśmy na szczyt Śnieżnicy (generalnie nic ciekawego). Po zrobieniu pamiątkowej fotki ruszamy w stronę Kasiny Wielkiej. Jedna z naszych spóźnialskich towarzyszek, Gosia, już tam na nas czeka!
z Kasiny Wielkiej na imprezę
14:15 Zejście po stoku w dół, bezpośrednio obok jeżdżących narciarzy i snowboardzistów, było całkiem niezłą zabawą. Zrobiliśmy mnóstwo zdjęć z rzucania się w śnieg, a Dominik nawet zjechał spory kawałek na jabłuszku. Znaleźliśmy wszystkie 4 spóźnione owieczki i szukamy jakiegoś sklepu, by zrobić ostatnie tego dnia zakupy. Zaraz ruszamy na zdobywanie ostatniego dzisiaj szczytu – Lubogoszczy.
15:45 Podejście pod Lubogoszcz ciągnie się wszystkim niesamowicie. Jest stosunkowo stromo, a plecaki mamy przeładowane zakupami na wieczór oraz jutrzejszy dzień. W głowie dudni nam jedno „byle na szczyt”…
16:30 Hurra! Zdobyliśmy Lubogoszcz. Szybka przerwa (na dłuższą niestety nie ma czasu) i lecimy dalej. Za 1.5 godziny musimy być w bazie, żeby zdążyć na kolacje.
17:45 Dotarliśmy do bazy… Podczas marszu przez Lubogoszcz, w zmęczonych posturach wszystkich osób, widać było mobilizację. Dzięki temu zdążyliśmy i teraz czeka na nas… kolacja, kąpiel i przebierana impreza. To będzie przyjemny wieczór. 🙂
00:30 Idę spać, impreza trwa jeszcze w kilku pokojach, a hałasy głównej dyskoteki nie chcą omijać naszego pokoju. Przebierana impreza była
„strzałem w 10”. Stroje które zostały przez niektórych przygotowane są po prostu mistrzowskie i to właśnie „Kochany” Krzysiu, z naszej grupy, zdobywa nagrodę za najlepszą stylizację wieczoru. Ja zdobywam 3 miejsce, symboliczny dyplom (i czekoladę) w kategorii Najlepszy Przewodnik 2016 roku. To już drugi raz z rzędu, kiedy jestem doceniony w tej kategorii i jest to dla mnie wyjątkowo przyjemne wyróżnienie, którego (ponownie) kompletnie się nie spodziewałem! Dziękuję wszystkim, którzy na mnie głosowali! 🙂
z bazy do Przełęczy Glisne
8:00 Pobudka. Wyjątkowo (chyba ze względu na pełną trzeźwość) wstaję jako pierwszy. W końcu na 9:00 zapowiedzieliśmy wymarsz! Patrzę za okno i widzę deszcz… Pierwsza myśl – przecież nikt w taką pogodę nie będzie chciał iść 7 godzin mając możliwość skrócenia trasy z inną grupą. Ogarnia mnie smutek z tego powodu. 🙁
10:00 Deszcz od rana kilkukrotnie zmieniał się w śnieg i odwrotnie, ludzie powoli się budzą, a my, razem z Mateuszem, najpierw kilkukrotnie przekładamy godzinę wyjścia (oficjalnie, żeby nie zaczynać w największym opadzie, nieoficjalnie jakoś nie spieszy nam się wychodzenie z ciepłego ośrodka). W końcu wychodzimy. Drobny śnieg lekko prószy i wygląda na to, że taka pogoda ma szansę się utrzymać. Nie jest źle. 😉
10:45-11:15 Kawka na CPNie, szybkie zakupy w markecie (z owadem w nazwie) i ruszamy dalej. Postanawiamy zmienić nieco pierwotną drogę i ominąć Szczebel. Biorąc pod uwagę, że deszcz znów zaczyna kropić, a pozostałe trasy również zrezygnowały z niektórych atrakcji przeznaczonych na dziś, to chyba dobry wybór.
11:45 Wyszliśmy czerwonym szlakiem nieco powyżej Mszany Dolnej i mamy świetny widok na całą okolice. Niby pięknie, ale spore zamglenie nie pozwala nam w końcu zbyt wiele dostrzec. Nasza grupa od rana ma dobre morale i tempo, więc ruszamy dalej. W końcu nie ma na co czekać – trasa sama się nie zrobi. 🙂
12:50 Dochodzimy do Przełęczy Glisne i teraz przed nami wyjście na Luboń Wielki. Pogoda póki co się utrzymuje i na szczęście nie ma mocnego wiatru, który utrudniałby nam marsz.
z Przełęczy Glisne na Luboń Mały
15:15 Po długiej, stromej i bardzo, bardzo, bardzo śliskiej drodze na Luboń Wielki i chwilowej przerwie na nabranie sił w schronisku na szczycie, ruszamy dalej w stronę Lubonia Małego. Mamy jeszcze kawałek trasy do zrobienia, a autobus umówiony na 16:40. Powinniśmy dać radę. 🙂
16:10 Docieramy do bardzo malowniczo położonej drogi krzyżowej. Śnieg pada coraz intensywniej, a mnie nadchodzi refleksja, że chyba nie zdążymy na busa na umówioną godzinę. Niestety dwie inne grupy będą musiały na nas chwilę poczekać…
16:40 Zgubiliśmy szlak! Uskuteczniamy krótki haszczing. Do miejsca spotkania z autobusem zostały 2 km.
16:57 Telefon, Piotrek. Mówi, że właśnie dojechali i czekają na nas, a my mamy jeszcze 1 km! 🙁
17:10 Jesteśmy na miejscu (znaczy się przy autokarze). Szybko wsiadamy do UEKobusa i ruszamy w drogę powrotną do Krakowa. Beskid Wyspowy jest wspaniały, można tutaj wypocząć aktywnie w sposób idealny! Mimo to, cieszę się, że już jedziemy, bo tempo na ostatnich kilometrach tylko zwiększyło nasze zmęczenie. Może by się tak chwilę zdrzemnąć?
18:30 Dojechaliśmy do Krakowa. Pożegnania ze wszystkimi, nowo- i dawno- poznanymi osobami są trochę smutne. Z jednej strony wiemy, że spotkamy się znowu – na innej trasie, na innym rajdzie, na innej imprezie – a z drugiej już nigdy nie spotkamy się w dokładnie takim samym składzie…
23:00 Ostatnie poprawki wprowadzone. Jeszcze brakuje zdjęć, ale tym zajmę się jutro. Kolejny rajd za nami, kolejne znajomości zawarte i kolejne wspomnienia warte zapamiętania… Tak wiele się działo, a tak niewiele czasu trzeba poświęcić, żeby ruszyć razem z nami w wędrówkę i przeżyć swoją przygodę.
Beskid Wyspowy odkrył przed nami swoje mroźne i ciężkie oblicze. Zdobycie 5 szczytów w takich warunkach byłoby trudne i Szczebel zostawiliśmy na inną wycieczkę i inny weekend. W tamtym roku zaniedbaliśmy nieco polskie góry, ale w tym mamy nadzieję na więcej takich wydarzeń! 🙂
Cześć! 🙂
Oprócz robienia zdjęć krajobrazowych i prowadzenia bloga, zajmujemy się również fotografią profesjonalnie.
Wejdź na nasze portfolio i zamów u nas sesję zdjęciową!
2 komentarze
BladaMery
No srogo wygląda ta wyprawa. Ale jak inaczej mogłoby być na Śnieżnicy (?), sama nazwa nie prezentuje się zbyt pobłażliwie. Ile łącznie kilometrów zużycia nóg?
P.S. Dziś w Wawie wieje i świszczy jak stado dementorów na wolności 😀
Oczko
Wyprawa wyszła cięższa niż wstępnie zakładaliśmy, ale najważniejsze, że wszyscy dali radę. Jeśli chodzi o zużycie nóg, to w sumie, w te 2 dni wyszło nam 35,5 km oraz 2220 m przewyższeń! 😉