Namiotowa majówka 2016
Tegoroczną majówkę, podobnie jak trzy wcześniejsze spędzaliśmy z zaprzyjaźnionym PTTKiem. W tym roku dwa wydarzenia sprawiły mi wyjątkową radość. Może troszkę bardziej subiektywnie, ale zapraszam do relacji z tego wydarzenia. 😉
Od kiedy pojechałem pierwszy raz na majówkę z Kołem PTTK przy UEKu minęły już ponad 3 lata. W tym czasie prowadziłem już kilka rajdów, poznałem masę wspaniałych ludzi i wiele się nauczyłem. Wciąż jednak wspominam mój pierwszy, a w sumie 49. Rajd Majowy. Jeszcze do nie dawna zastanawiałem się kiedy uda mi się powrócić w miejsca, które wtedy odwiedziliśmy i nie spodziewałem się, że musnąć tamtą trasę uda mi się zaledwie trzy rajdy później.
Sudety, to teren mniej znany osobom z województwa małopolskiego czy podkarpackiego niż jakiekolwiek Beskidy, a nawet Tatry. Podobnie jest też z nami. Pewnie potrafimy wymienić kilka pasm górskich, albo wskazać kilka z wyższych szczytów większości z nich… No dobra, nie potrafimy nawet tego. 🙁 Dlatego, każdy wyjazd w Sudety, jest szansą na nauczenie się czegoś nowego i poznanie nieznanego. Po za tym, Sudety to nie tylko piesze wędrówki, to także miasteczka, zamki, schrony i poniemieckie tajemnice… i jeszcze coś – rowery. 🙂
Cześć! 🙂
Oprócz robienia zdjęć krajobrazowych i prowadzenia bloga, zajmujemy się również fotografią profesjonalnie.
Wejdź na nasze portfolio i zamów u nas sesję zdjęciową!
W oczach wszystkich fanów MTB, Kotlina Kłodzka (ale nie tylko) to przede wszystkim świetne trasy zjazdowe. A ja, jako amator wśród amatorów, byłem ciekaw czy tereny te są aż tak trudne, jak je opisują. Tym razem sprawdzałem je pieszo, ale następnym razem chyba spróbuję rowerem!
Wracając jednak do majówki, w tym roku popularność wyjazdu z Koła PTTK przy UEKu spadła. Ciężko powiedzieć czy trasy były zbyt trudne, ceny zbyt wysokie, weekend ludziom nie pasował, czy po prostu studenci się rozleniwiają. Dzień przed wyjazdem, chyba we wszystkich trasach znalazłyby się jeszcze jakieś wolne miejsca. Nie inaczej było z naszą trasą namiotową. Tyle, że u nas, wolnych miejsc mieliśmy aż za dużo. Trasa była wymagająca, ale według mnie łatwiejsza niż rok temu w Pieninach, a przy tym krótsza. Spodziewaliśmy się więc, nieco wyższej frekwencji niż cztery osoby…
Dzień 1
Nasza dzielna grupa wyruszyła z Lądka Zdroju w sobotę rano. Zrobiliśmy ostatnie zakupy i rozpoczęliśmy wędrówkę najpierw niebieskim szlakiem w stronę Zamku Karpień. Po drodze zatrzymaliśmy się na kawkę i drugie śniadanie w Parku Zdrojowym oraz na skałce zwanej Trojak (766 m n.p.m.), gdzie zjedliśmy drugie śniadanie (wg mojej zasady, że w górach obowiązują trzy drugie śniadania, o czym zresztą już kiedyś pisałem).
Po krótkim pobycie na zamku ruszyliśmy zielonym szlakiem w kierunku wschodnim, a następnie południowym. Tego dnia szliśmy głównie graniczną granią przez las. Mijaliśmy niewielu turystów, ale jeden, samotny mężczyzna, który szedł w tempie podobnym do naszego, budził nasze wielkie zainteresowanie. Często nas wyprzedzał, czasami przez 2 godziny go nigdzie nie widzieliśmy, a później nagle pojawiał się znów za nami. Przez cały dzień kilkukrotnie go pozdrawialiśmy i zawsze bardzo uprzejmie odpowiadał. Podróżował, podobnie jak my, z namiotem i widać było, że w górach jest nie pierwszy raz…
Późnym popołudniem udało nam się dotrzeć do szczytu Kowadło (989 m n.p.m.). Kowadło było pierwszym z trzech szczytów Korony Gór Polski, które mieliśmy w planach zdobyć. Jak na nasze plany, tempo było jednak trochę słabe… Na szczycie byliśmy już mocno zmęczeni nieprzespaną nocą i całodniowym marszem. Postanowiliśmy poszukać noclegu podczas zejścia do miejscowości Bielice. Nigdzie jednak nie mogliśmy znaleźć właściwego miejsca i dopiero rozpoczynając dalszy marsz w stronę Rudawca, znaleźliśmy takie, gdzie mogliśmy rozbić namioty i rozpalić ognisko na rozbicie namiotów i rozpalenie ogniska. 😉
Dzień 2
Niedzielny poranek troszkę przespaliśmy. Najpierw chwilę za długo spędziliśmy w namiotach, później chwilę za długo się pakowaliśmy i ostatecznie dopiero po 10 byliśmy w stanie ruszyć w dalszy marsz. Rozpoczęliśmy od mozolnej wspinaczki na Rudawiec (1102 m n.p.m.), by później zejść do Przełęczy Płoszczyna (817 m n.p.m.), gdzie mieliśmy dłuższą przerwę śniadaniową. W międzyczasie mogliśmy podziwiać ludzi zjeżdżających serpentynami na deskorolkach. 🙂
Po dłuższej przerwie ruszyliśmy dalej w stronę naszego głównego celu – Śnieżnika. Odcinek pomiędzy przełęczami Płoszczyna i Głęboka Jama, był chyba najmniej wymagający – delikatne podejścia i zejścia, tak moglibyśmy wędrować! Niestety … po dotarciu do Przełęczy Głęboka Jama (955 m n.p.m.) rozpoczęliśmy regularne podejście pod Śnieżnik. Na tym podejściu, chyba tylko przewodnik Damian miał siłę utrzymać tempo i wyjść w przyzwoitym czasie. Nasza pozostała trójka wlekła się niemiłosiernie.
W końcu jednak ujrzeliśmy wypłaszczenie, a naszym oczom ukazał się usyp szczytu Śnieżnika (1426 m n.p.m.). Tutaj też, po raz kolejny, spotkaliśmy naszego „znajomego” podróżnika. Gdy rozpoczęliśmy zejście w stronę Schroniska PTTK na Śnieżniku, wyprzedził nas i ponownie spotkaliśmy go dopiero w budynku schroniska. Po dłuższej rozmowie, dowiedzieliśmy się, że Paweł, podobnie jak my, poszukuje miejsca na nocleg i tak jak my, nie chce zostać w gwarnym schronisku…
Podczas późnej obiadokolacji w schronisku, biorąc pod uwagę nasze zmęczenie, postanowiliśmy zmodyfikować nieco naszą trasę. Stwierdziliśmy, że droga, jaką tego dnia przeszliśmy, już nam wystarczy i spróbujemy znaleźć miejsce na nocleg podczas zejścia w stronę Międzygórza. To samo zaproponowaliśmy Pawłowi.
Mimo, że zejście czerwonym szlakiem było tylko na początku bardzo strome, powoli zaczęliśmy tracić nadzieję na to, że znajdziemy jakieś wypłaszczenie na dwa lub trzy namioty. Cały czas szliśmy w dół, a z naszych obu stron rozciągały się mocne skarpy – jedna w dół, druga w górę. W pewnym momencie zapytaliśmy nadchodzącego z naprzeciw mężczyznę, czy niżej znajdziemy dobre miejsce na namiot. Okazało się, że jest miejscowym, Masyw Śnieżnika zna doskonale i pokierował nas w boczną ścieżkę oraz dał nam instrukcje, jak tam dotrzeć. 😉
Miejsce może nie było idealne, bo odczuwaliśmy tu dość mocny wiatr, ale nie musieliśmy rąbać dużo drewna na ognisko, ani chodzić daleko po wodę. Stwierdziliśmy, że to nam wystarczy i (tym razem zdecydowanie lepiej zorganizowani) szybko rozbiliśmy trzy namioty i zajęliśmy się przygotowywaniem ogniska. Nasz nowy towarzysz, Paweł, opowiedział nam kilka ciekawych, górskich historii. Szczególnie interesująco, choć nieco strasznie, przedstawiała się opowieść o tym, jak kilka lat wcześniej rozbił namiot niedaleko niedźwiedziej gawry w Gorcach i jak stresująca była dla niego ta noc. Była to historia, której On nie zapomni nigdy, a i my będziemy się od tej pory mieć bardziej na baczności spacerując po Beskidach (w Sudetach niedźwiedzie nie występują).
Dzień 3
Po wietrznej nocy, wstaliśmy szybko, zjedliśmy ziemniaki zostawione w żarze na noc i szybko zeszliśmy do Międzygórza. Stwierdziliśmy, że dopiero na przystanku zjemy drugie śniadanie. To był strzał w dziesiątek, bo i tak ledwo co zdążyliśmy na autobus do Kłodzka.
W Międzygórzu, Monia odłączyła się od nas i udała w drogę powrotną do Krakowa. Nasza pozostała trójka musiała przetransportować się na drugą stronę Kotliny Kłodzkiej, a nawet dalej – pod Góry Sowie. Autobusem, przy miłej rozmowie z kierowcą, dotarliśmy do Kłodzka, przeszliśmy przez rynek, wspięliśmy się pod twierdzę i pobiegliśmy (sic!) na pociąg. Tutaj musimy powiedzieć jak bardzo byliśmy zaskoczeni organizacją kolejową w Kłodzku. Stacja „Kłodzko Miasto” znajduje się na obwodnicy miasta, 20 minut dobrym tempem od centrum. Na szczęście, dzięki heroicznemu biegowi Damiana, konduktorka przytrzymała specjalnie dla nas pociąg. Chwila przerwy w wędrówce, jaką mieliśmy w pociągu, kompletnie nas rozleniwiła (ale dzięki ścieśnianiu ruchów zyskaliśmy ponad godzinę zapasu!). Postanowiliśmy więc rozkoszować się ostatnim fragmentem drogi, jaki na nas czekał.
I tutaj dochodzimy do drugiej atrakcji, która dla mnie i Damiana była miłym wspomnieniem. Trzy lata (i kilka dni) wcześniej wysiedliśmy na tej samej stacji, na stacji Zdrojowisko, przed naszym pierwszym rajdem z kołem PTTK przy UEKu. Na tej stacji, po całonocnej podróży pociągami, zrobiliśmy sobie pierwsze wspólne zdjęcie grupowe. To stąd Bruce i Byq poprowadzili nas przez całe Góry Sowie i Kamienne na trasie z wiatami typu skandynawskiego. I to z tym rajdem mam chyba najwięcej wspomnień.
Po dłuższej chwili nostalgii ruszyliśmy dalej, tym razem czarnym szlakiem, przechodząc przy poniemieckich bunkrach oraz stworzonym z nich Muzeum Molke. Ten ostatni fragment, ze względu na nawierzchnię i nachylenia, kojarzył mi się z typowym, niedzielnym spacerkiem po parku i był idealny na zakończenie naszej wyprawy. Tą drogą dotarliśmy do Sokolca i naszej bazy finałowej, gdzie spotkaliśmy się z pozostałymi grupami na wspólnej zabawie. Ale finał, to już inna historia … 😉
A tutaj nasz film, który zwyciężył w konkursie organizowanym przez Koło PTTK nr 7 przy UEKu 😉
Cześć! 🙂
Oprócz robienia zdjęć krajobrazowych i prowadzenia bloga, zajmujemy się również fotografią profesjonalnie.
Wejdź na nasze portfolio i zamów u nas sesję zdjęciową!