O gubieniu szlaków i ponownym zdobywaniu „Beskidzkich Wysp” słów parę.
Od drugiego (tym razem pod szyldem PTTKu) wyjazdu w Beskid Wyspowy z serii „Beskidzkie Wyspy” minął już ponad miesiąc, więc najwyższa pora na krótką relację! O pierwszym naszym wyjeździe możecie przeczytać tutaj.
Przygotowania do Beskidzkich Wysp rozpoczęliśmy, wraz z Moniką, obecną wiceprezes Akademickiego Koła PTTK nr 7 przy Uniwersytecie Ekonomicznym w połowie maja. Udało się nam podzielić trasę na kilka odcinków jedno, dwu i czterodniowych, dzięki czemu planowanie kolejnych wyjazdów będzie w przyszłości łatwiejsze 😉
Ale do sedna! Na długi, czerwcowy weekend postanowiliśmy wziąć na tapetę czterodniowy odcinek od Mszany Dolnej aż do Limanowej.
Cześć! 🙂
Oprócz robienia zdjęć krajobrazowych i prowadzenia bloga, zajmujemy się również fotografią profesjonalnie.
Wejdź na nasze portfolio i zamów u nas sesję zdjęciową!
Spotkaliśmy się w czwartek rano na dworcu i…. okazało się, że jest nas tylko czworo, a nie sześcioro. Szybkie telefony i … jedna osoba z naszej szóstki zaspała i wsiądzie po drodze, a druga zdąży do autobusu „na styk”. Czwórką, która punktualnie zjawiła się na dworcu, spróbowaliśmy zająć jakieś miejsca w busie, ale nie było to takie łatwe ze względu na ilość turystów, jaka tego dnia obrała góry za swój cel. Do celu dojechaliśmy na szczęście bez większych przygód, choć podzieleni na dwie podgrupy. Pogoda nam dopisywała, a prognozy zapowiadały utrzymanie dobrej aury przez cały wyjazd, dzięki czemu mogłem zrezygnować z noszenia ubrań przeciwdeszczowych i zminimalizować wagę plecaka 😉 .
Pierwszego dnia mieliśmy zdobyć kilka szczytów Beskidu Wyspowego. Najpierw zielonym szlakiem mieliśmy przejść przez Ogorzałę, Ostrą, Kiczorę i Jasień, by tam odbić na żółty szlak, i nim przez Kutrzycę zejść do Bazy Namiotowej Polana Wały.
Tego dnia, trasa była mocno zróżnicowana – najpierw, przez pierwsze 30 minut szliśmy ubitą drogą wzdłuż potoku Mszanka, by później rozpocząć powolną wspinaczkę pod Ogorzałę. Jak się okazało, szlak został poprowadzony polami i tylko dzięki ciągłemu spoglądaniu na GPS udało nam się dotrzeć poprawnie do granicy lasu, gdzie znaleźliśmy leśną drogę, a na niej szlak. W tej części, szlak wciąż zaznaczony był bardzo oszczędnie – znaki na drzewach znajdowaliśmy co kilka minut, a droga wyglądała na rzadko uczęszczaną. Wszystko to sprawiło, że przed szczytem Ogorzały, który mieliśmy ominąć od południa, zeszliśmy z poprawnej ścieżki i poszliśmy na sam szczyt, który okazał się wyjątkowo nieatrakcyjny (w zasadzie dopiero schodząc z niego zauważyliśmy, że na nim byliśmy 😀 ) … i tu ścieżka nagle się skończyła, a nas z każdej strony (po za tą od której przyszliśmy) otaczał las. Szybki rzut oka w telefon: „200 metrów stąd mamy szlak, przebijamy się czy wracamy 15 minut z powrotem?”. Tym razem zwyciężyło w nas lenistwo i lawirując między gęstymi iglakami i krzakami, doszliśmy do nieco szerszej drogi, na której od razu zobaczyliśmy szlak! W tym miejscu droga była dużo lepiej zaznaczona i pomyślałem, że nie ma możliwości byśmy zgubili jeszcze szlak. Nawet nie wiedziałem, w jak wielkim byłem błędzie…
Gdy 15 minut później, ominąwszy Ostrą, schodziliśmy w dół, zobaczyliśmy na naszej drodze zwalone drzewo. Spróbowaliśmy je obejść, i z jednej, i z drugiej strony, ale nie zobaczyliśmy dalszej ścieżki. Po krótkiej rozmowie zdaliśmy sobie sprawę, że ostatni raz szlak widzieliśmy dłuższą chwilę temu… Jako inicjator wyjścia, postanowiłem wrócić się kawałek i spróbować go odnaleźć. Po krótkim marszu w górę, doszedłem do miejsca, w którym skierowaliśmy się w złą stronę – droga którą powinniśmy iść była zasłonięta zawalonym drzewem, a za nim rozciągała się ścieżka na której ogromne zawalone iglaki kładły się średnio, co 7 metrów. Tamtędy nie dało się iść 🙁 . Przebijając się przez gęste iglaki zszedłem na skróty do miejsca, w którym pozostali członkowie grupy odpoczywali i zarządziłem zejście w dół między drzewami, drogą, która wyglądała na sporadycznie używaną przez innych zagubionych turystów.
Gdy dotarliśmy na punkt widokowy, z którego rozciągał się widok na wieś Wilczyce po lewej i pasmo Mogielicy przed nami, szlak nagle się odnalazł i został z nami tego dnia już do końca. Dalsza droga minęła nam nadzwyczajnie szybko. Zatrzymaliśmy się jeszcze tylko kilka razy, ale było to bardziej związane z dobrym czasem, jaki mieliśmy, niż ze zmęczeniem, które prawie nas nie ogarniało.
Do bazy dotarliśmy około godziny 18:00 i niemal od razu postanowiliśmy rozbić namioty i nanieść drewna na ognisko. W trakcie przygotowań, okazało się, że jako jedyny mam coś do rozpalenia ogniska, ale niestety było to tylko 6 zapałek, co przy wietrznej pogodzie, jaka panowała, mogło nie wystarczyć. Korzystając jednak z tajnych technik harcerskich i swoich umiejętności, Wiktorowi udało się rozpalić ognisko używając tylko jednej zapałki. W związku z tym mogliśmy zasiąść wokół niego, przygrzać kiełbaski, pograć w blefa i pośpiewać wiele fajnych kawałków (m. in. Stare Dobre Małżeństwo, które w górach brzmi wyjątkowo). A to wszystko dzięki Joasi Ł., która przez cały rajd niosła śpiewniki i gitarę doczepioną do swojego plecaka. Dziękujemy! 🙂
Z ciepła ogniska postanowiła również skorzystać salamandra, którą podczas przesuwania ławki wygoniliśmy z jej kryjówki. 😉
Drugiego dnia, gdy rozbrzmiał budzik, Polanę Wały zaczęło już powoli oświetlać słońce, które tego dnia było zdecydowanie mocniejsze i już nie chowało się niepewnie za chmurami. Posmarowani kremem z filtrem UV, najedzeni i spakowani, ruszyliśmi żółtym szlakiem przez Mały Krzystonów, by zejść niebieskim szlakiem do Szczawy (gdzie ze względu na pewne sprawy musiałem odłączyć się od grupy i wrócić wcześniej do Krakowa). Sam szlak był przyjemny, głównie dlatego, że prowadził w dół 🙂 . Niestety przez moją ostatnią godzinę musieliśmy maszerować wzdłuż drogi, którą poprowadzono szlak. Po drodze zjedliśmy lody, a w samej Szczawie całkiem dobre zapiekanki, które przepiliśmy piwem przy samej Pijalni wód.
Osobiście, po tej wyprawie, pozostał mi spory niedosyt Beskidzkich Wysp, a także poczucie, że z tą grupą mógłbym iść przez 17 dni cały szlak i nigdy bym się nie nudził. Mam nadzieję, że w przyszłości zechcą dołączyć do kolejnej wyprawy, na której będziemy kontynuować Główny Szlak Beskidu Wyspowego, do czego zapraszam również wszystkich chętnych i Asiulę, której tym razem zabrakło.
Cześć! 🙂
Oprócz robienia zdjęć krajobrazowych i prowadzenia bloga, zajmujemy się również fotografią profesjonalnie.
Wejdź na nasze portfolio i zamów u nas sesję zdjęciową!