Górskie wędrówki,  Zagraniczne wyprawy

Odkrywanie zagranicznych szlaków górskich – Słowacja 29-31.08.2014

Polska jest piękna, to nie podlega żadnej dyskusji. Mamy piękne morze Bałtyckie, Mazury, dzikie Bieszczady, wysokie Tatry w Karpatach oraz dalekie Nam Sudety. I chociaż polskie góry uważam, za najcudowniejsze, to nie są one tak zróżnicowane pod względem ukształtowania, wysokości czy poziomu trudności, jak te zagraniczne.

A mogłam się o tym przekonać w tamtym roku, podczas wyjazdu w góry słowackie, zaplanowanego przez Łukasza mamę i wujka. W jeden weekend miałam okazję podziwiać dwa całkowicie różniące się od siebie pasma górskie – Słowacki Raj i Tatry Niżne.

Nasz pierwszy dzień wyjazdu, mieliśmy poświęcić na wędrówkę po Słowackim Raju, a dokładniej jego zachodniej części. Nazwa tego miejsca mówi sama za siebie. Gdy przed wyjazdem zobaczyłam zdjęcia, wiedziałam, że to będzie niesamowite miejsce… I takie było! 🙂

Cześć! 🙂
Oprócz robienia zdjęć krajobrazowych i prowadzenia bloga, zajmujemy się również fotografią profesjonalnie.

Wejdź na nasze portfolio i zamów u nas sesję zdjęciową!

Wstaliśmy więc wcześnie rano w piątek, by dostać się najpierw do Zakopanego, skąd zgarnęli nas Łukasza mama i wujek. Stamtąd dotarliśmy do parkingu w słowackiej miejscowości Píla. Zostawiliśmy tam samochód i ruszyliśmy przed siebie. Rozpoczęliśmy naszą wędrówkę szlakiem żółtym, by następnie przejść kawałek czerwonym i znów wkroczyć na szlak żółty. Tam rozpoczynał się wąwóz Wielkiego Sokoła (słow. Veľký Sokol), którym według mapy szliśmy prawie 2 godziny. Przez dłuższy czas główną atrakcję stanowił strumyczek, przez który przechodziliśmy raz na jedną raz na drugą stronę, oraz połamane gałęzie i drzewa, które albo omijaliśmy, albo przez nie skakaliśmy.

Im dalej szliśmy, tym „przeszkody” do pokonania stawały się coraz ciekawsze. Pojawiały się mniejsze i większe drabinki drewniane, jak i metalowe, konary drzew z wyciętymi „schodkami” stanowiące swego rodzaju most, aby można było przejść nad strumykiem. Najbardziej niesamowite było dla mnie wspinanie się po drabinkach zaraz obok niewielkich, ale jakże uroczych wodospadów. Jeszcze do tej pory słyszę ten cudowny szum spadającej wody! 🙂

IMG_3077.CR2
Jedna z „przeszkód” w wąwozie Wielkiego Sokoła (z Łukasza mamą i wujkiem w tle) 🙂

Jedno miejsce było lekko ekstremalne i tam poczułam przypływ adrenaliny. Musieliśmy przejść przez dwa położone obok siebie konary drzewa, w których nie było wyciętych schodków, pod nami płynął lodowaty strumień i nie było żadnej balustrady ani ściany, żeby można było się czegoś złapać! Udało się nam wyjść bez większych szwanków – Łukasz się pośliznął i upadł, ale na szczęście nie do wody. 😉

Wróciliśmy szlakiem czerwonym, robiąc tym samym pętlę, by móc powrócić do auta.  Praktycznie do samego końca trasa była pełna przygód i cudownych miejsc i na każdym kroku zachwycałam się pięknem Słowackiego Raju. A wąwóz Wielkiego Sokoła nie na darmo uważany jest za najpiękniejszy w Słowackim Raju! 🙂

Wieczorem dotarliśmy do uroczego hotelu w Popradzie (z widokiem na Tatry), który był naszą bazą noclegową. A już na następny dzień szykowała się kolejna ciekawa wyprawa… 🙂

Nasz drugi dzień całkowicie różnił się od pierwszego. Ty razem za cel obraliśmy Tatry Niżne i to od razu postawiliśmy na to co najlepsze –  najwyższy szczyt Dziumbir (słow. Ďumbier – 2043 m n.p.m.) oraz „sąsiadujący” z nim i o niewiele niższy Chopok (2024 m n.p.m.)

Rano w sobotę wsiedliśmy do auta i dojechaliśmy do bardzo parkingu o nazwie Lucky, gdzie udało nam się zaparkować. Stamtąd wyruszyliśmy zielonym szlakiem przez Szeroką Dolinę (słow. Široká Dolina). Początek trasy prowadził głównie lasem, w którym czas umilały nam piękne strumyki oraz jeden ładnie prezentujący się muchomor. 😉

Po  całkowitym wyjściu z lasu, rozpostarła się przed nami niesamowita połonina, którą zmierzaliśmy ku naszemu celowi. Gdy podeszliśmy trochę wyżej udało nam się zobaczyć świstaka oraz stado kozic pasących się w oddali. 🙂

Podejście było długie i trochę męczące (jak to w górach), ale im wyżej wychodziliśmy, tym coraz piękniejsze krajobrazy widzieliśmy: po bokach – cudowne górskie grzbiety i za sobą – widok na całą połoninę. W pewnym momencie zaczęły się zbierać chmury, a wokół nas mgła, co nie wróżyło dobrze, jednak mieliśmy nadzieje, że nie złapie nas deszcz.

Dotarliśmy do miejsca, z którego musieliśmy odbić na czerwony szlak, by dotrzeć na Dziumbir. Idąc kilkanaście minut, już w całkowitej mgle po kamiennych schodach, w końcu zobaczyliśmy punkt docelowy. Udało mi się zdobyć pierwszy zagraniczny szczyt i to jaki! Kolejne ponad 2000 m zaliczone! 🙂

Na szczęście widok z góry nie był całkowicie zamglony.  Z jednej strony (za krzyżem, który tam stoi) udało nam się podziwiać całkiem ładne widoczki. 🙂

IMG_3183.CR2
Widoki z Dziumbira.

Przyszedł czas na zejście, gdyż mieliśmy kolejne zadanie przed sobą – zdobycie Chopoka. Tak więc ruszyliśmy czerwonym szlakiem, który miał nas do niego zaprowadzić. Cały czas towarzyszyła nam mgła, ale na szczęście nie padało. Chodzenie w takiej mgle, jaka wtedy nas opanowała (mieliśmy widoczność może na 5 metrów), było niezwykle ciekawym przeżyciem. Mimo tego, że nie mogliśmy za wiele podziwiać, spodobał mi się ten stan, bo nigdy nie doświadczyłam czegoś takiego w górach. 🙂

Po drodze trafiła się nam naprawdę ciekawa atrakcja – kozica. Zrobiłam jej całą sesję zdjęciową, bo była naprawdę blisko i nie miała żadnych problemów z pozowaniem. I to właśnie wtedy udało mi się zrobić jedno z moich ulubionych, jak do tej pory zdjęć. 🙂

Po około półtorej godziny wędrówki weszliśmy na Chopok. Tam również znalazł się jeden punkt, z którego podziwiliśmy piękne krajobrazy, podczas gdy reszta była zatopiona we mgle. Spędziliśmy tam może 15 minut, ponieważ gonił nas czas, a także zniechęciła nas liczba turystów, których było naprawdę sporo (przy szczycie znajduje się kolejka linowa, dlatego też jest on tak oblegany).

IMG_3204.CR2
Zaciekawiona kozica 😉
IMG_3213.CR2
Chopok i zamglony w połowie świat.

Zeszliśmy szlakiem niebieskim prowadzącym ostro w dół obok kolejki. Następnie przeszliśmy kawałek lasem, a pod sam koniec musieliśmy zejść kawałek asfaltem, by dostać się na parking, gdzie zostawiliśmy samochód.

Zostaliśmy na jeszcze jedną noc w hotelu. A niedzielę spędziliśmy już nie w górach, a w mieście. Zwiedziliśmy jedną z bardziej znanych i pięknych dzielnic Popradu – Spiskiej Soboty (słow. Spišská Sobota). Przeszliśmy się po rynku, wstąpiliśmy do kościoła św. Juraja z XIII wieku i podziwialiśmy okoliczne kolorowe kamienice. Naprawdę urocza dzielnica! 🙂

IMG_3228.CR2
Kościół Rzymskokatolicki św. Juraja z XIII w., z renesansową dzwonnicą.
IMG_3268.CR2
Mieszczańskie domy przy rynku.

Tak właśnie zakończyła się moja pierwsza przygoda z górami zagranicznymi, ale na pewno nie była ostatnią w mojej kolekcji.  Z niecierpliwością czekam na kolejne. 🙂

Cześć! 🙂
Oprócz robienia zdjęć krajobrazowych i prowadzenia bloga, zajmujemy się również fotografią profesjonalnie.

Wejdź na nasze portfolio i zamów u nas sesję zdjęciową!

Ciągle szuka swojego miejsca na świecie, a opisywanie przebytych wędrówek i podróży jest "lekarstwem" na jej introwertyzm. Uwielbia utrwalać piękne miejsca i niepowtarzalne momenty na fotografiach. Jest uzależniona od muzyki, trochę kucharzy i rozmyśla, które miejsce będzie kolejną destynacją. Zobacz moje codzienne zdjęcia na tookapic

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *