Podróż autem na północ Hiszpanii
Po dwudniowym pobycie w A Coruni ruszyliśmy na podbój północnej Hiszpanii. Połowa wakacji minęła niezauważenie. Wstaliśmy wcześnie rano, spakowaliśmy się i ruszyliśmy w stronę auta. Nasza Toyota, od dwóch dni nie ruszana, z pewnością się za nami stęskniła. Odpaliliśmy silnik i jak gdyby nigdy nic opuściliśmy miasto. Pozostał smutek, żal, oczy zaszkliły się w jednej sekundzie. Żegnaj Coruño! Miło było!
Trasa: A Coruña - Ferrol - Cedeira - San Andres de Teixido -
Faro da Cabo Ortegal - Faro da Estaca de Bares - As Catedrais
Ferrol
8 października
Bardzo wąskie, kręte i strome uliczki portowego miasteczka Ferrol, zaprowadziły nas prosto pod bramę ruin zamku San Felipe. Długo zastanawialiśmy się czy jest sens tutaj przyjeżdżać, żeby zobaczyć tylko tę atrakcję. Po zwiedzeniu stwierdziliśmy, że to była świetna decyzja.
Cześć! 🙂
Oprócz robienia zdjęć krajobrazowych i prowadzenia bloga, zajmujemy się również fotografią profesjonalnie.
Wejdź na nasze portfolio i zamów u nas sesję zdjęciową!
Ruiny zamku zachowane są w całkiem dobrym stanie. Korytarze wiją się i prowadzą od jednego pomieszczenia do drugiego. Po zwiedzeniu parteru, wyszliśmy poziom wyżej. Z góry podziwialiśmy widoki na pagórki, miasto i płynącą tuż obok rzekę Ferrol. Jest to genialne miejsce na oglądanie wypływających z portu statków, które dosyć wąskim przesmykiem zmierzają w kierunku szerokich wód Oceanu Atlantyckiego.
Cedeira
Z Ferrolu ruszyliśmy w stronę kolejnej małej miejscowości – Cedeiry. Wpadliśmy w zasadzie na kawę, a przy okazji przeszliśmy się kawałek promenadą.
Tutaj mała dygresja. Jako kawosze, idealnie wpasowaliśmy się w hiszpańską kulturę picia kawy. Często, podczas planowania wyjazdu w różne miejsca, zastanawialiśmy się, gdzie napijemy się kawy. Był to dla nas wyznacznik podróży. A prośbę: una cafe solo y con leche*, opanowałam po dwóch dniach do perfekcji, sprawiając uśmiechy na twarzy hiszpańskich baristów. Często też zapuszczaliśmy się do jakiejś miejscowości tylko po to, żeby zrobić sobie przerwę na kawę, a później przespacerować się jeszcze chwilę po mieście. Wszędzie kawa była równie pyszna i w każdym miejscu dostawaliśmy do niej coś słodkiego ekstra! Tak było i w tym przypadku. 🙂
*kawa czarna i kawa z mlekiem
San Andres de Teixido
Nazwa San Andres de Teixido pojawiła się kilkukrotnie, gdy poszukiwaliśmy atrakcji w tym rejonie Hiszpanii. Jak się okazało, San Andres de Teixido to wioska, a całe „zamieszanie” rozgrywa się wokół…. kościoła św. Andrzeja (Igrexa de Santo Andre de Teixido).
Gdy przyjechaliśmy na miejsce, czekał już na nas duży, wybetonowany specjalnie pod turystów, parking. Wysiedliśmy z auta i po kilku krokach zobaczyliśmy niewielkich rozmiarów wioskę. Dwa domy na krzyż. Jak się okazuje ta miejscowość ma kilkudziesięciu mieszkańców! Po chwili ujrzeliśmy kościół, który znaliśmy już trochę ze zdjęć. Na żywo wyglądał o wiele lepiej. Na zewnątrz biel miesza się z brązowymi „ciapkami”. W środku jest dosyć ubogo wyposażony, jednak wzrok przyciąga bardzo ładny ołtarz z figurką św. Andrzeja.
Według legendy panującej wśród Galisyjczyków, jeśli za życia człowiek nie odbędzie pielgrzymki do tego kościoła, jego dusza po śmierci musi powędrować najpierw tutaj. I taką wędrówkę to my rozumiemy. 😉
Fantastyczną sprawą jest położenie wioski, która została zbudowana na klifach. Po wyjściu z kościoła poszliśmy wydeptaną ścieżką w tę dzikszą, zarośniętą stronę. O ile w „centrum” byli turyści, tak kawałek dalej byliśmy totalnie sami. Jedynymi towarzyszami była pani krowa i cielaczek. Nie znaleźliśmy Świętego Źródła, ale to, co zobaczyliśmy, w pełni nas usatysfakcjonowało.
Północ Hiszpanii – w drodze
W podróży, pomiędzy San Andres de Teixido a Przylądkiem Ortegal, zatopiliśmy się w intensywnej zieleni drzew rosnących po obu stronach drogi. Następnie naszym oczom ukazał się niesamowity widok na Ocean Atlantycki. Na klifach, tuż przy głównej drodze, wygrzewały się konie i krowy. Niektóre beztrosko przegryzały trawę i pozowały do zdjęć. Warto zapamiętać, że to miejsce nazywa się Mirador Chao do Monte.
Jadąc dalej mieliśmy wrażenie, że jesteśmy na Islandii. Tam były mchy dookoła, a tutaj połacie zielonej trawy i pustkowie. No może nie takie zupełne pustkowie, bo ktoś postanowił wybudować wiatraki, które jednak nie mogły nadążyć za wiejącym wiatrem. Gdy tylko uchyliliśmy okno, usłyszeliśmy, jak złowieszczo zaświszczał. Było to całkiem inne, bardzo zaskakujące, oblicze Hiszpanii, które moglibyśmy oglądać zdecydowanie częściej.
Latarnia na Przylądku Ortegal
Do latarni na Przylądku Ortegal dotarliśmy totalnie zauroczeni tym, co się po drodze wydarzyło. Być może dlatego latarnia nie wydawała mi się szczególnie interesująca, chociaż Łukasz miał całkiem odmienne zdanie. Dowiedzieliśmy się jednak ciekawej informacji. Znajduje się tutaj kilometr zero – jedyne takie miejsce w Hiszpanii, gdzie spotykają się wody Oceanu Atlantyckiego i Morza Kantabryjskiego.
Wiało niemiłosiernie, więc po krótkim pobycie i zrobieniu zdjęć ruszyliśmy dalej w stronę drugiego (a w zasadzie pierwszego), najbardziej wysuniętego punktu na północy Hiszpanii – Estaca de Bares.
Latarnia w Estaca de Bares
Gdy zbliżaliśmy się do latarni w Estaca de Bares, słońce schodziło coraz niżej. Powoli zaczynała się złota godzina. Wyszliśmy z auta zaciekawieni kolejnym nieznanym miejscem. Na policzkach czuliśmy na przemian ciepło słońca i zimno muskającego nie tak delikatnie wiatru. Wokół nas rozciągały się złote pola traw, a przed nami bezkres Morza Kantabryjskiego. Z daleka słyszeliśmy dźwięk fal uderzających leniwie o skały, który nadał tej chwili naturalny rytm.
Wsłuchując się w ten rytm, zauważyliśmy samotnego mężczyznę, który był jedynym turystą oprócz nas. Powolnym krokiem przechodził przez skalny grzbiet wpadający prosto do morza i napawał się wszystkim, co widzi. Dopiero po dłuższym czasie wyciągnął aparat i zrobił kilka zdjęć. Obserwowaliśmy go z oddali przez kilkanaście minut, nie przeszkadzając mu. Gdy skończył, poszliśmy w jego ślady.
To naprawdę świetne uczucie nie spieszyć się, nie robić miliona zdjęć, nie myśleć o codzienności, tylko przez chwilę zatopić się w otaczającej nas niezwykłości. Tak trudno było się rozstać z tym miejscem.
Plaża As Catedrais
9 października
Noc z 8 na 9 października spędziliśmy w Barreiros u azjatycko-hiszpańskiego małżeństwa zajmującego się rolnictwem. Rano czekało na nas śniadanie w postaci ciepłych tostów z dżemem i kawy z mlekiem. Do tej pory czuję ten pięknie pachnący, zarumieniony i chrupiący chlebek! Takie śniadanie wyraźnie podładowało nam baterie. Zapowiadał się kolejny piękny dzień, a przedpołudnie mieliśmy spędzić w magicznym miejscu.
Plaża As Catedrais odkryła przed nami całkiem inne oblicze plaż. Tutaj nie przychodzi się, żeby leżeć i się opalać, tylko podziwiać i się zachwycać. A jest czym. Ogromne, majestatyczne skały, przypominające sakralne budowle, wyrastają z ziemi i wiją się na kilkanaście metrów do góry. Stąd wzięła się nazwa – Plaża Katedr. Warto zapamiętać, że takie widoki można oglądać tylko w czasie odpływu, czyli dwa razy dziennie.
Wiedzieliśmy, że to miejsce idealne na sesję zdjęciową w Sukience Mocy, o której wspomniałam już na naszym fb i instagramie. Sukience niezwykłej, bo uszytej przez bardzo pozytywną, silną i wrażliwą Kobietę, Anię Protas. Specjalnie dla mnie. W tej Sukience i w tych okolicznościach opuściły mnie wszystkie lęki i opór przed pozowaniem.
Był to ostatni galicyjski przystanek w naszej podróży po Hiszpanii. Dalej czekała na nas Asturia.
Północ Hiszpanii –
Praktyczne wskazówki
- We wszystkie opisane miejsca we wpisie łatwo dostać się samochodem.
- Wszystkie opisane atrakcje są darmowe.
- Plaża As Catedrais cieszy się bardzo dużym zainteresowaniem. Nawet na początku października była tam ogromna liczba osób, której się nie spodziewaliśmy (na zdjęciach tego nie widać).
- Ania Protas szyje Sukienki Mocy na zamówienie. Polecam zajrzeć na Jej stronę. :))))
Cześć! 🙂
Oprócz robienia zdjęć krajobrazowych i prowadzenia bloga, zajmujemy się również fotografią profesjonalnie.
Wejdź na nasze portfolio i zamów u nas sesję zdjęciową!