Costa da Morte – hiszpańskie Wybrzeże Śmierci
Costa da Morte, czyli Wybrzeże Śmierci, przeniosło nas w całkiem inny wymiar Hiszpanii. Poszarpane, skaliste wybrzeża, ogromne fale oceanu i porywisty wiatr… Oprócz dzikości, wolności i bijącego szybciej serca, o których wspominałam w pierwszym wpisie z Galicji, poczułam w tym rejonie pustkę, śmierć i aurę tajemniczości. Brzmi przerażająco, wiem, ale nazwa Costa da Morte nie wzięła się znikąd. Niespokojne prądy w tym regionie, doprowadziły do wielu katastrof morskich.
Zapewniam Was jednak, że zwiedzanie Costa da Morte od strony lądu to przyjemność sama w sobie. Przygotujcie swoje zmysły na łapczywe napawanie się tymi hiszpańskimi krajobrazami.
Trasa: Faro de Cabo Fisterra – Cee – Nemiña – Muxía – Faro de Cabo Vilan – A Coruña
Cześć! 🙂
Oprócz robienia zdjęć krajobrazowych i prowadzenia bloga, zajmujemy się również fotografią profesjonalnie.
Wejdź na nasze portfolio i zamów u nas sesję zdjęciową!
Faro de Cabo Fisterra
5 października
Po odebraniu kluczy od właścicielki mieszkania w Cee, ruszyliśmy w pośpiechu, by zdążyć na kolejny zachód słońca. Przylądek Fisterra już na nas czekał.
Po przybyciu na parking, zastaliśmy kilkadziesiąt innych osób, które wpadły na ten sam pomysł co my. Każdy zajął swoje miejsce, by podziwiać jak słońce chowa się pomału za horyzontem. Dźwięki muzyki i ciepło wydobywające się z restauracji, nadawały rytm tej chwili, a niczym nie przejmujące się kozy skakały po stromym urwisku Przylądka Fisterra.
Przechodząc z jednego miejsca na drugie, szukałam resztek spalonych ubrań, pozostawionych przez pielgrzymów wędrujących trasą Camino de Santiago. Dla wielu z nich Przylądek Fisterra jest ostatnim etapem podróży, a spalenie ubrań to rytuał pozwalający na zostawienie za sobą tego, co było i rozpoczęcie „nowego” życia.
W drodze – Cee – Nemiña
6 października
Obudziliśmy się w miejscowości Cee. Poranek nie zapowiadał się jakoś super. Było chłodno i mokro. W nocy padało. Mieliśmy tylko nadzieję, że pogoda poprawi się w ciągu dnia.
Wyjechaliśmy z Cee, by zobaczyć dalszą część Wybrzeża Śmierci. Słońce powoli i leniwie przedzierało się przez chmury, rozświetlając intensywną zieleń drzew i podkreślając błękit nieba. Dojechaliśmy do miejsca, gdzie droga prowadzi prosto do oceanu. Minęliśmy kilka aut. Jakaś Pani wypasała owce. Starszy Pan wybrał się na przejażdżkę autem, po czym wrócił, bacznie nas przy tym obserwując.
Pośrodku prawie niczego, dostrzegliśmy niewielki kościółek i przylegający do niego cmentarz. Budowla była zamknięta, ale wystarczyło nam to, co było na zewnątrz. Kadry same układały się do zdjęć.
Muxía
Zapaliliśmy silnik i ruszyliśmy dalej. Jechaliśmy bardzo wąskimi i krętymi dróżkami, na których mijanie się wymagało intensywnego skupienia. Przy wjeździe do miejscowości, dostrzegliśmy stadion położony przy samym oceanie. Fajnie tu mają, pomyśleliśmy.
Muxía przywitała nas pustkami i kolorowymi budynkami. Gdy wysiedliśmy z auta poczuliśmy dochodzący z oddali niezbyt przyjemny zapach ryb. Nie przeszkodziło nam to jednak w zwiedzaniu. Pojedynczy mieszkańcy zerkali na nas, witali uśmiechem i odważnie pozdrawiali ¡Hola!
Po zrobieniu kilku zdjęć w okolicach centrum, wybraliśmy się w stronę Sanktuarium Virxe da Barca. Będąc niedaleko świątyni, usłyszeliśmy dobiegające z oddali śpiewy i muzykę. Była sobota, godzina ok. 13-14. Może to ślub?, powiedziałam do Łukasza. Nie minęło 5 minut, a okazało się, że miałam rację. Gromada gości przed kościołem wesoło śpiewających dla pary młodej, fale rozbijające się o skały tuż przy budowli i krążąca nad dachem chmara ptaków. Ślub na końcu świata. Był to dla nas przywilej zobaczyć kawałek hiszpańskiej kultury i to w takich wspaniałych okolicznościach.
Camariñas – Faro de Cabo Vilán
Po zwiedzeniu Muxí, ruszyliśmy w kierunku latarni na Przylądku Vilan. Ostatni, bardzo kręty odcinek drogi, zaprowadził nas na parking pod samą latarnię, a w zasadzie muzeum. Przechodziliśmy korytarzem niewielkiego muzeum, gdy w pewnym momencie natrafiliśmy na wiszące na ścianie rysunki. Nie były to zwykłe rysunki. Na każdym z nich były dokładnie rozrysowane i opisane katastrofy, jakie wydarzyły się u wybrzeży Costa da Morte. Był to najsmutniejszy moment całej wyprawy.
Do samej latarni prowadzi z muzeum tunel, chyba niedostępny dla turystów. Wyszliśmy więc na zewnątrz, by pozwiedzać okolice latarni. W którymś momencie znów nadleciała chmara ptaków, pozwalając nam na zrobienie jeszcze ciekawszych ujęć tego miejsca.
Idąc dalej, dostrzegliśmy parę, która robiła sobie zdjęcia na tle latarni. Zrobiliśmy im kilka ujęć z daleka. Niewiele się zastanawiając, powiedziałam do Łukasza, że warto podejść i zaproponować im wysłanie tych zdjęć po powrocie. Podeszliśmy do nich, wyjaśniliśmy całą sytuację i pokazaliśmy zdjęcia. Byli trochę zmieszani, przez co my również, ale dali nam swój adres email. Po wiadomości zwrotnej od Enrique wiemy, że sprawiliśmy im dużą radość tym zdjęciem. Był to dla mnie jeden z przełomowych momentów w fotografii, bo w końcu odważyłam się zagadać do kogoś obcego i podzielić tym, co dla mnie bardzo cenne.
Przez 100 kilometrów podróży po Costa da Morte mieliśmy wrażenie, że jesteśmy na końcu świata. Ostatnim etapem wycieczki tego dnia był dojazd do A Coruñi. Byliśmy już tak zmęczeni pstrykaniem zdjęć, że jedyne co robiliśmy po drodze, to podziwialiśmy kadry, które pojawiały się przed nami.
Costa da Morte – praktyczne wskazówki:
- Hotel na Przylądku Fisterra – koniecznie obczajcie! Nie mieliśmy zdjęć, żeby go pokazać, ale chętnie byśmy przenocowali się w takim hotelu na końcu świata. 😉
- Nocleg w Cee;
- Przydatne hiszpańskie słowa:
¡Hola! – Cześć!
Faro – latarnia
Cabo – przylądek
Iglesia – kościół, (Igrexa po galicyjsku )
Cześć! 🙂
Oprócz robienia zdjęć krajobrazowych i prowadzenia bloga, zajmujemy się również fotografią profesjonalnie.
Wejdź na nasze portfolio i zamów u nas sesję zdjęciową!
2 komentarze
FUKO
Jak patrzy się na takie zdjęcia, to człowiek natychmiast chce się pakować i wyruszać w podróż 🙂 Pozdrawiamy!
Asiula
Dziękujemy, bardzo nas to cieszy! Wyruszyć w podróż zawsze warto. Również pozdrawiamy!